Pomysł, by wyprawić się na The Wave zimą szczególnie polecam tym, którzy do tej pory nie mieli szczęścia w loterii. Zimą o wiele łatwiej zdobyć permit zarówno w loterii internetowej jak i walk-in. Chętnych na loterię jest dużo mniej, bo to okres zdecydowanie poza sezonem. Turystów odstrasza nieprzewidywalna pogoda, a co za tym idzie, możliwość, że droga na parking do The Wave może być nieprzejezdna. Zimą są też dużo korzystniejsze zasady losowania walk-in permitów, o czym później.
Wizyta na The Wave zimą w styczniu
My wylosowaliśmy permit na piątek trzynastego. Oczywiście prognozy były takie, że ma lać jak z cebra. Zastanawialiśmy się przez chwilę, czy nie zrezygnować z wycieczki, ale w końcu nie mogliśmy zmarnować permitu, cóż, zobaczymy The Wave po raz pierwszy bez słońca.
Piątek trzynastego przywitał nas bezchmurnym niebem i mocno świecącym słońcem. Nic tylko w drogę! Bez problemu dojechaliśmy na parking, szczękając zębami z zimna wpisaliśmy się do Trail Register i ruszyliśmy na szlak. Było mi przeraźliwie zimno, to odczucie było dla mnie absolutnie obce na tym szlaku. Temperatura rosła jednak bardzo szybko. Co chwilę przystawaliśmy i rozbieraliśmy się z kolejnych partii garderoby. Potem trzeba było rozwiązać logistyczny problem, gdzie to wszystko upchnąć i do czego dowiązać. Suma sumarum przez to ustawiczne rozbieranie doszliśmy na The Wave niewiele wcześniej niż w upale. Pomimo mroźnego poranka temperatura aktualnie wynosiła ok 17 st. C.
Po raz pierwszy zobaczyliśmy śnieg na The Wave. Wejście na The Wave, zimą często jest tu woda.
The Wave – docieramy na Top Rock
Szybko rzuciliśmy okiem na The Wave i Second Wave i skierowaliśmy się do odkrytego dawno temu wejścia na Top Rock. Tym razem postanowiliśmy nie iść po piachu tylko skalnym zboczem. Było potwornie stromo, czasem brakowało miejsca na stopę, a czasem trzeba było poruszać się na czworakach, by nie spaść w przepaść, ale to i tak było lepsze niż piaskowe górki. Dosyć szybko dotarliśmy do domniemanej drogi, która okazała się drogą właściwą. Kilkanaście minut bardzo stromej wspinaczki i oto wreszcie staliśmy na Top Rock, który leży 120 metrów powyżej The Wave. Od razu przywitały nas niesamowite skały o najwymyślniejszych kształtach.
Biegaliśmy po płaskowyżu robiąc setki zdjęć. Znaleźliśmy tu wspaniałą gigantyczną skalną alkowę wypełnioną nietkniętym ludzką stopą piaskiem. Zlokalizowaliśmy Top Rock Archa’a, którego do tej pory widzieliśmy z dołu nad płaskowyżem powyżej The Wave. Niestety nigdzie nie było Melody Arch’a. Czas płynął nieubłaganie. W lutym dzień jest bardzo krótki, trzeba było ruszyć w drogę powrotną, by nie wracać po ciemku. Całą drogę na parking zastanawiałam się, jakim cudem nie udało nam się znaleźć tego łuku, tym bardziej że jego skalne okno widzieliśmy schodząc z Top Rock’a. Cóż, jak zwykle następnym razem.
Wyjazd zimowy okazał się fantastycznym pomysłem, w wielu parkach np. Arches NP byliśmy praktycznie sami, hotele były za bezcen, w knajpach pusto, zatem w kolejnym roku, oprócz letniego wyjazdu, pojechaliśmy również zimą.
Wizyta na The Wave zimą – luty
Dojazd na szlak
Permit znów szczęśliwie był w naszym posiadaniu, nie pozostawało nic innego, jak ruszyć w drogę. Tym razem Arizona i Utah przywitały nas całe w śniegu. Droga na parking do The Wave była miejscami rozmoknięta, ale nasz doświadczony kierowca w postaci małżonka radził sobie nawet w trudnych miejscach bardzo dobrze. Wkrótce zobaczyliśmy stojące na drodze samochody, które zaczęły zawracać. Co się dzieje? Po podjechaniu bliżej wszystko było jasne. W poprzek drogi płynął dość szeroki wartki strumień, pełen mętnej wody o trudnej do przewidzenia głębokości. Latem go tu nigdy nie było. „I co teraz?”- zapytałam małżonka. „Nic”- odparł, dał na wsteczny, rozpędził samochód i z wielkim impetem wjechał w strumień. Oczyma wyobraźni widziałam urwane zawieszenie oraz porwanie naszego samochodu przez nurt i jego nieuchronną podróż do Pacyfiku.
Nic takiego się nie stało, gładko wyjechaliśmy na drugą stronę strumienia, choć woda spod kół trysnęła na wysokość okien naszego samochodu. Warto tu podkreślić, że mieliśmy dużą amerykańską terenówkę z napędem 4×4, wysokim zawieszeniem i bardzo mocnym pięciolitrowym silnikiem. Samochód osobowy nie poradziłby sobie w tym miejscu z pewnością. Dalej już nie było większych trudności i szczęśliwie dojechaliśmy na parking.
Na szlaku
Tym razem wszędzie leżał śnieg, pustynna kraina cała na biało wyglądała jak z bajki. Szybko dotarliśmy do The Wave (tym razem nie musieliśmy się ciągle rozbierać), po raz pierwszy widziałam ją przysypaną śniegiem, kontrast bieli i intensywnej żółci robił piorunujące wrażenie. Z góry, najprawdopodobniej z Second Wave zeszła wesoła 6-osobowa grupa emerytów w wieku 70+. Jak to Amerykanie, natychmiast zaczęli pogawędkę i proponowali nam rodzinną sesję zdjęciową na The Wave. Było nam niezwykle miło, tym bardziej że nigdy nie mieliśmy tu wspólnego zdjęcia. Byliśmy pod wielkim wrażeniem ich sprawności fizyczne. Ich obecność na The Wave potwierdzała tylko nasze spostrzeżenia na temat dużej aktywności fizycznej ludzi starszych. Na szlakach widzieliśmy ich znacznie więcej niż młodych, a czasem ledwo dotrzymywaliśmy im kroku. Pożegnaliśmy się serdecznie z grupą wesołych emerytów, oni zaczęli schodzić na dół, a my wchodzić na górę do Second Wave.
Śnieg na The Wave The Wave w śniegu Płaskowyż ponad The Wave
Na wąskiej skalnej półce prowadzącej do Second Wave leżał śliski, częściowo roztopiony śnieg. Z duszą na ramieniu pokonywaliśmy ten odcinek, jeden fałszywy ruch i upadek w przepaść murowany. Asekurując się wzajemnie, bezpiecznie dotarliśmy na miejsce. Second Wave w śniegu też wyglądała fantastycznie. Nacieszyliśmy się tym widokiem przez chwilę, ale czas naglił, bo czekał na nas Top Rock.
Gdy schodziliśmy na The Wave zagadnął nas jakiś Amerykanin pytając, czy ten język, w jakim mówimy, to język polski. Potwierdziliśmy, a on powiedział, że jest księdzem w bazylice w Licheniu, oddelegowanym do Polski ze względu na znikomą ilość powołań u nas w kraju. Gdy zapytaliśmy, jak mu się podoba bazylika, zapadło kłopotliwe milczenie. W końcu odparł „too much gold” i spuścił głowę, jakby się obawiał, że zaraz od nas oberwie. Miast wykonywać jakiekolwiek nieprzyjazne gesty, pokazaliśmy księdzu, jak dotrzeć do Second Wave, życząc mu tradycyjnie „have a good hike”. To było kolejne niezwykle spotkanie dzisiejszego dnia.
Melody Arch
Szybko dotarliśmy na Top Rock i zaczęliśmy poszukiwania Melody Arch’a. Moje podejrzenia wzbudziły dwa strome wzgórza. Za nimi musi coś być… Po karkołomnej, częściowo na czworakach, wspinaczce, wyszliśmy prosto na Melody Arch, który kompletnie niewidoczny z dołu, ponieważ tkwił na ich szczycie. Ależ on był piękny! Niezwykle delikatny, wprost filigranowy na tle masywnego skalnego okna wyglądał jak nieprawdziwy. Skały wokół niego tworzyły zaciszną alkowę. Rozbiliśmy tutaj obóz, niektórzy poszli od razu spać, inni rozpoczęli konsumpcję legendarnych już kanapek o smaku paździerza. Uraczyliśmy się również czekoladą, chłodne powietrze spowodowało, że po raz pierwszy nam się nie rozpuściła. Co odważniejsi członkowie naszej rodziny robili sobie zdjęcia w skalnym oknie, ja jakoś nie miałam odwagi, pomna, jaka za nim jest przepaść.
Melody Arch Melody Arch z drugiej strony Skalne okno dla odważnych Skalne okno Chwila odpoczynku przed powrotem
Powrót z The Wave
Nie chciało nam się opuszczać tego miejsca. Ale niestety powoli zaczęło zmierzchać, a droga przed nami była daleka. Postanowiliśmy jeszcze szybko zobaczyć, co słychać na końcu płaskowyżu i ku naszemu zdumieniu kilkaset metrów pod nami zobaczyliśmy Second Wave. Mąż szybko zdecydował, schodzimy na dół, to będzie najszybsza droga. Jak schodzimy na dół? Po pionowej ścianie?
Moje dzieci natomiast były bardzo entuzjastycznie nastawione do schodzenia po pionowej ścianie, bo nie chciało im się wracać drogą, którą przyszliśmy, gdyż była ona 3 razy dłuższa. Spróbowaliśmy jakoś przymierzyć się do tego zejścia, ale nie wyglądało to optymistycznie. Z naszym dużym plecakiem nie da się zejść na pewno. Na szczęście mieliśmy linę, postanowiliśmy spuścić go na linie na najbliższą półkę i zobaczyć, co dalej. Z duszą na ramieniu zsuwaliśmy się na kolejne półki zastanawiając się, co będzie, jak się taka półka kiedyś nie pojawi. Z powrotem nie ma już szans się wdrapać, a drodze w dół zdecydowanie pomaga grawitacja.
Second Wave ze szczytu Top Rock Z tej górki zeszliśmy na dół
Szczęśliwie im byliśmy niżej, tym mniej było stromo i po 15 minutach dotarliśmy do Second Wave. Była to naprawdę ekspresowa droga, w porównaniu z tą, którą weszliśmy na Top Rock, tamta zajęła nam ponad 1,5 godziny. Krótkie przejście oblodzoną granią i już byliśmy na płaskowyżu ponad The Wave. Czuliśmy się trochę dziwnie patrząc na ten cud natury ponownie, bo wychodząc rano z The Wave pożegnaliśmy się z nią na zawsze uznając, że po tej wizycie będziemy mieć tu już wszystko obejrzane. I teraz staliśmy tu znowu, słońce już zaszło, a The Wave przybrało niezwykłe kolory, jakich jeszcze nigdy tu nie widzieliśmy.
Stojąc na The Wave założyliśmy latarki czołowe, plus każdy dostał jeszcze latarkę do ręki, bo było już mocno ciemno. Ruszyliśmy w drogę powrotną. Dobrze, że byliśmy na The Wave już kilka razy, bo droga w egipskich ciemnościach nie była łatwa, nie wyobrażam sobie bezpiecznego powrotu w wypadku, gdy drogę tę pokonuje się po raz pierwszy.
Nagle z kierunku, w którym spodziewaliśmy się parkingu, pojawił się ogromny snop światła z samochodowych reflektorów, który wskazywał nam kierunek marszu i nieco rozświetlał mroki. Jakiś samochód skierował światła w naszą stronę i tak stał do momentu, gdy pojawiliśmy się na parkingu. Okazało się, że był to ranger, który z daleka zobaczył nasze latarki i w ten sposób postanowił pomóc nam w nocnej wędrówce. Wolał nam trochę poświecić, niż nas potem szukać w ciemnościach, bo w trail register wciąż figurowaliśmy bez adnotacji „back”. Gdy upewnił się, że bezpiecznie dotarliśmy na parking, odjechał.
To była jedna z najfantastyczniejszych wędrówek w naszym życiu, a dodatkowa adrenalina, która towarzyszyła nam w czasie nocnej wędrówki, została z nami do końca wyjazdu. Byliśmy w takiej euforii, że udało się wreszcie zobaczyć wszystkie cuda Coyote Buttes North, że daliśmy radę wrócić po ciemku, że nie zamarzliśmy, że świetnie się bawiliśmy… Czuliśmy się naprawdę niezwyciężeni. 🙂 Takie emocje są szczególnie pozytywne dla dzieci, budują w nich poczucie wartości, uodparniają na trudności, wzmacniają charakter, spajają rodzinę i rodzeństwo. Teraz zamierzamy powtórzyć ten numer z wnukami, mając nadzieję, że przez następne lata pozostaniemy w przyzwoitej kondycji. 😉
Wizyta na The Wave zimą – losowanie permitu
Zimowy wypad na The Wave mogę z całego serca polecić osobom, które do tej pory nie miały szczęścia w losowaniu. Zimą szanse wzrastają o kilkadziesiąt procent. Z jednej strony, część ludzi zniechęca pogoda i duże prawdopodobieństwo trudniejszego dotarcia na szlak, związane ze stanem drogi, z drugiej strony, zimą są inne, przyjaźniejsze zasady losowania permitu walk-in.
Dla przypomnienia: raz w miesiącu odbywa się losowanie inernetowe, losowanych jest 10 pozwoleń; codziennie odbywa się losowanie w Kanab, gdzie na miejscu losowane są pozwolenia na dzień następny, tu również losowanych jest 10 pozwoleń. Zimą zasady loterii internetowej nie zmieniają się, zmieniają się za to zasady loterii walk-in: permity losowane są od poniedziałku do piątku, w sobotę i niedzielę nie ma losowań. W związku z tym w piątek losowanych jest nie 10, ale 30 pozwoleń, 10 na sobotę, 10 na niedzielę i 10 na poniedziałek. Jeśli zjawimy się w Kanab w piątek, mamy 3 razy większą szansę na wylosowanie pozwolenia niż w dni pozostałe. Oczywiście w dalszym ciągu nie ma gwarancji sukcesu, ale prawdopodobieństwo znacznie wzrasta. 🙂
EDIT 1.06.2020 Losowanie zostało przeniesione tutaj:
https://www.recreation.gov/permits/274309
Nie wiadomo, czy na stale, czy chwilowo w związku z COVIDem. O ewentualnych zmianach będę informować.
Na loterię internetową zapiszesz się tutaj:
https://www.blm.gov/az/paria/lotteryapply.cfm?areaid=2
Gorąco polecam rozważenie zimowego wypadu do USA, jest to też bardzo fajny pomysł na ferie zimowe dla dzieci. 🙂
Tutaj przeczytacie o naszych poprzednich wizytach na The Wave:
Coyote Buttes North – czyli co można zobaczyć tu oprócz The Wave
Jeśli podobał Ci się ten artykuł, będzie mi bardzo miło jeśli wesprzesz mnie na Patronite!
https://patronite.pl/ameryka-dla-podroznika
Lub poprzez PayPal: dorotasulima22@gmail.com
Bardzo ale to bardzo dziękuję za ten wpis. Wybieram się do USA tym razem w styczniu i zastanawiałam się nad The Wave a tutaj najnowszy tekst jak na zamówienie. I to już drugi raz (pierwszy był o Yellowstone dokładnie wtedy jak tam byliśmy:))! Właśnie zgłosiłam się do loterii internetowej i z niecierpliwością oczekuję na jej wynik. Jestem wielką fanką Twojego bloga. Chociaż z rzadka wstawiam komentarze, zawsze z ciekawością czytam kolejne teksty i wyparuję nowych. Pozdrawiam serdecznie
Niezwykle mi miło, że akurat utrafiłam z tematem. 🙂 I bardzo dziękuję za taki ciepły komentarz. Ze wszystkich naszych wizyt na The Wave najlepiej wspominamy właśnie te dwie zimowe. Nie umieraliśmy z gorąca, nie trzeba było nosić hektolitrów wody, czekolada się nie rozpuszczała… 😉 Trzymam kciuki za powodzenie w losowaniu, jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam serdecznie.
Jestem w szoku. To jakaś bajka, w której chciałabym grać. Niesamowite zdjęcia, niesamowita relacja i niesamowite szczęście w losowaniach. Wybieram się z mężem do Nowego Jorku. Jak to się ma jeśli chciałabym zobaczyć te cuda???. I pragnę zauważyć, że nie znalazłam nic innego po polsku. Ale to w zupełności wystarczy aby spełnić marzenie. Szczerze dziękuję:-)
Katarzyna, dziękuję za taki wspaniały komentarz. 🙂 🙂
Proponuję zaplanować sobie jako następną wyprawę właśnie zachód USA ze wszystkimi jego cudami. W zasadzie gdzie się człowiek nie obróci, dokąd się nie uda, wszędzie jest powalająca przyroda. Życzę spełnienia podróżniczych marzeń i pozdrawiam serdecznie! 🙂
Pani Doroto,
Czy w sytuacji, gdy wylosujemy permit przez internet, to czy trzeba pojawiać się w Kanab w tym centrum turystycznym? Czy można jechać od razu na szlak? I gdzie w ogóle rozpoczyna się szlak i ta droga na, której jest parking? Czytam wszystkie posty o The Wave, ale albo tego nigdzie nie ma albo przeoczyłam…
Z góry dziękuję,
Asia
Nie trzeba nigdzie się meldować, można od razu jechać na szlak, permit przyjdzie pocztą i nic więcej nie trzeba z nim robić poza przypięciem do plecaka i zostawieniem za szybą samochodu (dwie oddzielne karteczki).
Parking znajduje się przy House Rock Valley Rd. i nazywa się Wire Pass. Wraz z permitem dostaniecie też szczegółową mapę.
Powodzenia!